ks. Łukasz Listwan o SM
Dlaczego podjął Ksiądz Spacery Miłosierdzia?
Ks. Łukasz: Spacery miłosierdzia podejmowałem od dawna – tyle, że wcześniej nie były tak nazwane i nie miały stałej daty. Pomysł rozmowy w drodze narodził się w następujący sposób: potrzebowałem spacerów, by właściwie przygotować się do iście szalonego pomysłu 24-godzinnej pielgrzymki na Jasną Górę (120 km w 24h marszu)[www.fb.com/JG24h]. Z czasem takie samotne spacerowanie zaczęło być nudne, bo ileż w ten sposób można się modlić. Pojawił się pomysł, by rozmowy z ludźmi, które zawsze uwielbiałem i których nigdy w moim kapłaństwie nie brakowało, zamienić we wspólne spacery. Początkowo, aby spacer mógł stać się faktycznym treningiem, umawiałem się z kilkorgiem osób na różne godziny - w ten sposób pokonywałem dystans np. ok 20-25 km. Doszło do tego, że z czasem to ludzie zaczęli pisać, kiedy moglibyśmy się przejść i pogadać. Wtedy to po raz pierwszy natrafiłem na Facebooku na informację o inicjatywie nazywanej "Spacer miłosierdzia" - powstał więc plakat i zaproszenie o treści: "Zaproś na spacer księdza". I tak to się zaczęło - najpierw nieregularnie na specjalną prośbę zainteresowanych, a obecnie regularnie w każdy czwartek wokół Kościoła w Wilkowicach.
Jak najczęściej wygląda Spacer Miłosierdzia? Czy jest to tylko rozmowa czy najczęściej spowiedź?
Ks. Łukasz: Spacery bywają różne - bo i ludzie, którzy się pojawiają na nich są bardzo różni. Jedni przychodzą tylko ponarzekać, wyżalić się, czy po prostu wygadać. Inni, doświadczeni przez życie, przychodzą z pytaniami, na które nie ma łatwych odpowiedzi, jeśli w ogóle jakiekolwiek istnieją - wtedy staram się im zwyczajnie towarzyszyć w poszukiwaniu czegoś, czego w swoim życiu mogą się uczepić, na czym mogą oprzeć swoje dalsze kroki i życiowe decyzje. Bywają i tacy (i takich spotykam chyba najwięcej), którzy z różnych powodów nie potrafią już uklęknąć u kratek konfesjonału i zwyczajnie się wyspowiadać. Powody takiego stanu rzeczy bywają bardzo różne - od traumatycznej ostatniej spowiedzi, przez życiowe pogubienie, aż po przekonanie, że zwyczajnie na miłosierdzie nie zasługują i definitywnie przegrali swoje życie. Bardzo często również Spacer Miłosierdzia staje się okazją do generalnej spowiedzi z całego życia, lub też czymś w rodzaju wstępu do sakramentu, a więc rozmową która pozwala uporządkować nieco życiowy chaos, tak, aby sam sakrament przeżyć jak najowocniej i najbardziej dojrzale. Osobiście staram się, aby jeśli tylko jest to możliwe, taki człowiek choćby stopniowo wracał do praktyki spowiedzi w konfesjonale, bowiem jest to jednak najbardziej naturalne miejsce sprawowania tego sakramentu - nierzadko jednak zajmuje to trochę czasu.
Jakie jest Księdza najlepsze doświadczenie ze spaceru?
Ks. Łukasz: Pamiętam dzień, w którym spowiedź przedświąteczna trwała w parafii od samego rana aż do wieczora. Zastanawiałem się w związku z tym, czy warto jeszcze później wychodzić na Spacer Miłosierdzia, bo przecież każdy, kto chciał skorzystać z tego sakramentu miał ku temu wystarczającą okazję i do tego kilkunastu księży. Opinię tę dodatkowo podzielał ks. Proboszcz, który swoim spojrzeniem zdawał się pytać: „I po co?” Spowiedź parafialna zakończyła się o 18:00, a ja o 20:00 zacząłem tradycyjnie krążyć wokół kościoła. Tego dnia zakończyłem Spacer Miłosierdzia ok. godz. 1:00 w nocy. Kilka razy usłyszałem wtedy słowa, że ktoś nie może się co prawda spowiadać, bo nie uzyska rozgrzeszenia, ale przed świętami chciałby się jakoś ogarnąć - coś w sobie mimo wszystko poukładać, bo przecież nie można do Świąt przystąpić taki sam. Miałem łzy w oczach, kiedy taki człowiek prosił o błogosławieństwo, bo czułem że on bardziej wierzy w jego moc, niż ja sam. Wielokrotnie Spacer Miłosierdzia tak naprawdę bardziej był potrzebny mnie i mojemu kapłaństwu - uświadamiał mi, że jestem tym ludziom szalenie potrzebny i oni nie wstydzą się tego mówić. Czasem samo poświęcenie komuś czasu i zainteresowanie się jego problemem wyzwala łzy - wylewają je także ci potencjalnie najtwardsi. Nigdzie, tak jak właśnie podczas tych spacerów, nie widziałem naocznie jak ludziom spadają z barków niesamowite ciężary i jak bardzo wypełnia ich Boża miłość i wdzięczność - to naprawdę dodaje sił i "ratuje" nawet najtrudniejsze dni posługi kapłańskiej. Te spacery i rozmowy nauczyły mnie jednego - nie ma nic po ludzku piękniejszego niż czuć czyjeś zaufanie i wdzięczność, a samemu wiedzieć, że to przecież nie ja, tylko nasz Bóg. Kilka razy - i to chyba właśnie są te najbardziej szczególne chwile - po takim spacerze miłosierdzia, czy czyjejś gruntownej spowiedzi, miałem łzy w oczach i sam wołałem do Boga: "Czym ja na to zasłużyłem, ja nędzny grzesznik, że czynisz mnie narzędziem tak wielkich, wspaniałych rzeczy?". To są chwile, których się nie zapomina - kiedy ja sam nie jestem w stanie pojąć ogromu miłosierdzia, które w danej chwili jak ocean przelewa się przez moje udzielające rozgrzeszenia dłonie.
Czy uważa Ksiądz, że na taki spacer może przyjść każdy bez wyjątku? Czy trzeba się jakoś specjalnie przygotować?
Ks. Łukasz: Jestem pewien, że na Spacer Miłosierdzia może przyjść każdy, aczkolwiek nie każdemu musi to być potrzebne. Daleki jestem upatrywania w tej inicjatywie jakieś nowej siły czy łaski. To wszystko obecne jest w Kościele od dawna - tam każdy z sakramentów ma swoje naturalne uroczyste środowisko - zarówno spowiedź, jak i spotkanie z Bogiem, który chce rozmawiać z człowiekiem na różne sposoby oraz leczyć jego rany. Myślę jednak że Spacer Miłosierdzia to coś w rodzaju miłosierdzia które wciąż przejmuje inicjatywę, wciąż szuka człowieka, chce go "zaczepić" gdzieś pośród codzienności. Wielokrotnie już słyszałem, że jak dochodzi nawet do tego, że ksiądz wieczorem wychodzi przed kościół, to chyba nie można czekać na kolejny znak od Boga, że czeka na każdego bez wyjątku. Człowiek w ten sposób traci ostatnie argumenty i wymówki, że rzekomo się nie da. Także Spacer Miłosierdzia jest dla każdego, a zwłaszcza dla tego, kto czeka na indywidualne, osobiste zaproszenie, bo nie wierzy, że ktoś zauważył jego nieobecność na Uczcie.